Hejka! Krótkie opowiadanko o tym jak Kaz się zatrzasnął w kiblu i co z tego wynikło, tak na marginesie, opowiadanko jest napisane tak jakby je Kaz opowiadał, więc możecie się czuć zaszczyceni XD
Gdy doszliśmy na ten zakichany targ, na który nawiasem
mówiąc kompletnie nie miałem ochoty iść (przecież trzeba było jakoś powstrzymać
kłótnie rodziny Doi) to zachciało mi się iść tam gdzie król chodzi piechotą. A
tak z drugiej strony to dlaczego mówi się, że „tam gdzie król chodzi piechotą”?
To znaczy że on zwykle lata? Albo się czołga? Nie wiem dlaczego, ale
wyobraziłem sobie Atasuke czołgającego się po podłodze, o, a za nim czołga się
Różowy… Matko boska… Czy At brnie do arbuza?! Ale wróćmy do tematu! Chce mi się
sikać! Eri i Terion pobiegli gdzieś, ekscytując się jak ja po oranżadzie, At
szedł za nimi nad czymś rozmyślając. Bez słowa skręciłem do najbliższych toi
toii. Jako, że stało tam w rządku jakieś pięć niebieskich „pudełek”, wszedłem
do tego z którego najmniej waliło. W środku było tak jak w klasycznej
publicznej toalecie, nie będę wam opisywał ze szczegółami jak dokładnie tam
było i co dokładnie tam robiłem. Przejdźmy więc do rzeczy najistotniejszej.
Zadowolony, że sobie
ulżyłem, pchnąłem drzwi w celu wyjścia, lecz one nie chciały puścić. Uśmiechnąłem
się głupio i pchnąłem mocniej, ale to też nie podziałało. Potem przyszedł czas
na serię kopnięć i innych bulwersacji, które też nie przyniosły skutku. Zacząłem
popadać w paranoję, czy ja tu zostanę do końca życia? Tu nie ma nawet okien!
Skąd będę wiedział kiedy jest noc, a kiedy dzień? A jeśli powietrze mi się skończy?
Boże! Te ściany stają się coraz mniejsze! Klaustrofobia się odzywa! Ale zaraz…
Ja nie mam klaustrofobii… Nie ważne! Ja myślałem, że umrę! Że zostanę królem posiadłości
bakterii, albo co gorsza… Sam nie wiem co jest gorsze!! Niech mnie ktoś
uratuje!!!
Darłem się jak debil, ale też nie było z tego żadnych
wyników, miałem ochotę się skulić w kącie i histeryzować, ale z powodu
odwiecznego syfu który tam był, to tego nie zrobiłem.
JEZU! UTKNĄŁEM W KIBLU!
Nie ma wyjścia muszę zostać królem odwiecznego smrodu.
Nagle jednak moje lamenty i gadania przerwał dosyć znajomy
śmiech.
- Jest tam kto?- zapytałem się głupio.
- A no jest.- znów się zaśmiał.
- A pomożesz mi?
- Może. Zależy co za to dostanę.
- Całuska? No weź nie bądź takim dziadem i mnie wypuść!
- Buziaków nie chcę, na pewno nie od ciebie, dobra uwolnię
cię.- gościu walnął w drzwi, coś zaskrzypiało, zastukało, zamek odskoczył i
drzwi się otworzyły.
Wyleciałem z tego pudła i padłem na ziemię, dziękując za tą
łaskę. Gdy podniosłem wzrok na swego wybawiciela to ujrzałem roześmianego
Sumio.
- Sumio? To ty mnie uratowałeś?
- A kto? Święty Mikołaj?
- Dziękuję ci!- podniosłem się i go przytuliłem.- Boże! Czy
jest coś czym mogę się odwdzięczyć?
I wtedy uznałem, że to był zły pomysł, teraz niebieskooki
(który uśmiechał się chytrze) to jakoś wykorzysta do swoich niecnych celów.
- Chcę spędzać więcej czasu z tobą i Atasuke.
Zrobiłem zdziwioną minę, bo to było dziwne nie?
- Tylko tyle? To spoko, wiesz może gdzie oni są?
- W domu.
- To ile ja tu siedziałem?!
- Trzy godziny.
- SERIO?! O matko!
Sumio zauważył, że się podłamałem, więc uprzejmie, co do
niego nie podobne, powiedział, że odprowadzi mnie do Atasuke.
Ot i to cała historia o tym jak utknąłem w sraczu, dopiero
potem dowiedziałem się, że Sumiś to Shinigami i chciał spędzać więcej czasu ze
mną i At’em tylko dla tego by go kontrolować i wkurwiać.
Ah.. ten Kaz.. xD
OdpowiedzUsuń